Co ćpa Polska? Psikniesz za dużo do nosa i nie żyjesz

Dominik Szczepański
Fentanyl musiał pojawić się u nas na początku roku. Właśnie wtedy zmarło dwoje młodych ludzi. Udusili się. Ale najwięcej osób trafia do nas po mefedronie. Pediatrzy dzwonią i mówią, że biorą już 12-latkowie - mówi Gazeta.pl dr Eryk Matuszkiewicz, specjalista toksykologii klinicznej i chorób wewnętrznych.

Dominik Szczepański: Od kiedy pracuje pan na oddziale toksykologicznym?

Dr Eryk Matuszkiewicz: Szesnasty rok mi właśnie mija.

Kto do pana trafia?

Bez zmian - najczęstszą przyczyną w wieku 18-25 lat jest nadużywanie alkoholu i narkotyków.

A trendy?

W ciągu 16 lat widziałem ich kilka. W 2008 r. mieliśmy pierwszy duży kontakt z dopalaczami. Dwa lata później to zjawisko wyhamowało. Pamiętam, była sobota, inspektorzy sanitarni weszli do sklepów sprzedających dopalacze i zarekwirowali towar. Przez kilka tygodni mieliśmy spokój, ale potem zjawisko się nasilało. Aż w końcu w 2015 r. zrewidowano i zaktualizowano listę substancji zabronionych w obrocie. Weszło na nią ponad 100 nowych związków. I wtedy znów wszystko wyhamowało. W 2018 r. w końcu powiedziano, że dopalacze działają jak narkotyki i że w zasadzie należy miedzy nimi postawić znak równości. Wtedy nastąpił najbardziej znaczący regres.

Zobacz wideo Aresztowania studentów, wyrzucanie na bruk. Columbia brutalnie tłumi protesty

Zanim to się stało, ile ludzi przyjmowaliście?

Miesięcznie nawet 60 po samych dopalaczach. Do tego byli jeszcze ci po innych substancjach.

A teraz?

10-15 osób miesięcznie.

Czyli jest dobrze?

Nie jest, bo przesuwa się granica wieku. Dzwonią do nas pediatrzy i mówią, że po substancje psychoaktywne sięgają coraz młodsi.

To znaczy?

Dwunasto-, trzynastolatkowie.

I co to dla nich oznacza?

Zależy, ile się bierze i co się bierze, ale część z tych dzieci wejdzie w dorosłe życie z uzależnieniem, problemami psychicznymi, np. z depresją czy obniżonym intelektem.

A co się dziś bierze? Co jest najgroźniejsze?

Patrząc z naszej poznańskiej, wielkopolskiej perspektywy, to lejtmotywem są stymulanty. Druga grupa popularnych środków to, jak je kolokwialnie nazywamy, zamulacze, czy też spowalniacze.

Po których stymulantach są problemy?

Najwięcej pacjentów trafia do nas po krysztale. Przy czym kryształ w klasycznym rozumieniu to kiedyś była metamfetamina. Teraz kryształem nazywa się mefedron, środek z grupy nowych substancji psychoaktywnych.

Choć nie jest już wcale nowy i na polskim rynku pojawił się kilkanaście lat temu.

Są jego nowsze odmiany, np. klefedron. Te substancje są zbliżone budową i działaniem do amfetaminy. Psychostymulują, wywołują euforię, poczucie empatii oraz pobudzają seksualnie. Działają dość krótko, 4-6 godzin. Czytałem ostatnio w "Newsweeku", że kiedy śluzówka zbrzęknie tak, że nie daje się wciągnąć, to podaje się je w formie zastrzyków.

Wasi pacjenci mieszają z czymś mefedron?

Tak, dowiadujemy się o tym zwykle dopiero po badaniu. W ich krwi oprócz mefedronu często znajdujemy też amfetaminę oraz inne substancje.

A czym są te zamulacze, o których pan wspomniał?

To środki odurzające. Kiedyś wiodący był dekstrometorfan.

Składnik sławnych tabletek na kaszel.

Zainteresowanie nimi było tak duże, że wprowadzono na niego recepty, ale teraz znów ich nie trzeba. Natomiast farmaceuta może odmówić sprzedaży, gdy podejrzewa, że klient wcale nie potrzebuje tego środka do walki z kaszlem.

Jak działa dekstrometorfan?

Odurzająco, spowalniająco, w dużych dawkach powoduje uczucie dysocjacji. Jakby człowiek oddzielał się od ciała i podróżował w czasie.

A jakie są nowe trendy?

Klasyczne opioidy: morfina, oksykodon i fentanyl. Nie ma tego bardzo dużo, ale nie znamy też skali, bo często jest tak, że ludzie używają ich tylko dwa razy. Pierwszy i ostatni.

Z czego to wynika?

Nie wiedzą, ile biorą. Mogę przypuszczać, że nie są też świadomi działania tych substancji.

Psikniesz za dużo do nosa, dochodzi do zatrzymania oddechu i nie żyjesz. Tym substancjom towarzyszy tzw. odurzenie euforyczne.

Nie w sensie dosłownym, ale raczej poczucie, że jest mi tak dobrze, że nic nie jest w stanie tego zastąpić.

W taki sposób często opisuje się heroinę.

Odlot, którego nie da się z niczym porównać.

A fentanyl? To jeden z najgroźniejszych narkotyków świata, 50 razy silniejszy niż heroina, w samych USA zabija rocznie ponad 70 tysięcy osób. Kiedy po raz pierwszy spotkał się pan z jego użyciem?

Wzmożone zażywanie opioidów obserwujemy od dwóch, trzech lat. Natomiast przypadki zatrucia się fentanylem - od kilku miesięcy. Musiał pojawić się u nas na początku roku. Właśnie wtedy zmarło z jego powodu dwoje młodych ludzi. Zakładam, że go kupili i do końca nie wiedzieli co to, albo nie zdawali sobie sprawy z jego działania. Mogło być też inaczej - ktoś im dodał fentanylu do innych stymulantów.

Dodaje się go np. do kokainy, żeby wywołać działanie uzależniające.

A jest silnie uzależniający. W tamtym przypadku zadziałał o wiele mocniej, niż reszta substancji, które mogły znaleźć się w ich ciałach.

Jak umarli?

Przestali oddychać i się udusili. Pamiętam, że przed tym tylko raz spotkaliśmy się ze zgonem po fentanylu. Dwóch chłopaków - 18 i 19 lat oraz dziewczyna - 22 lata. Nasi stali pacjenci, dziewczynę gościliśmy kilkukrotnie.

Co się z nimi stało?

To samo. Wzięli za dużo i się udusili. Ostatnio słyszałem też o przypadkach zgonów po zażyciu fentanylu w Żurominie niedaleko Warszawy. Więc coś chyba jest na rzeczy.

Mieliśmy też takiego pacjenta, młodego chłopaka, który trafił do nas na pierwszym roku studiów. Opioidów zaczął próbować trzy lata wcześniej.

Miał kolegę chemika, który pomagał mu w warunkach domowych ekstrahować fentanyl z plastrów. Odzyskiwał mu też z innych środków pseudoefedrynę.

Myślę, że takich przypadków jest więcej, choć pewności mieć nie mogę, bo oni na ogół do nas nie trafiają. Zabawa kończy się w miejscu zdarzenia.

Ile lat miał pana najmłodszy pacjent?

Najmłodszy, na jakiego pozwalało kiedyś prawo, miał 16 lat. Zażył amfetaminę. Odbierał go ojciec, okazało się, że chłopak miał historię uzależnienia, był po terapiach. Gdy zapytaliśmy, skąd bierze pieniądze na ćpanie, powiedział, że pracuje na złomowisku. Zaskoczyło mnie to wszystko. Nie mieszkał w mieście, tylko na wsi, trzy ulice na krzyż, a mimo to umiał sobie te narkotyki "skołować".

Kolega, który jest ratownikiem medycznym i pracuje w okolicach Poznania, opowiadał kiedyś, że pojechał do szkoły po dwie dziewczynki, które zasłałby. Gdy doszły do siebie, to zaczęły opowiadać, co wzięły i że to nie był pierwszy raz, bo brały też na wycieczce szkolnej, no bo wszyscy brali.

Co?

Mefedron. Opowiedziały, że ich dealer miał 12 lat.

Takie informacje trafiają do policji? Policja przychodzi do was na oddział?

Był taki moment po 2015 r., gdy zrewidowano listę substancji zabronionych. Musieliśmy zgłaszać policji każdego dopalacza i rzeczywiście oni wtedy do nas przychodzili i pytali pacjentów, skąd wzięli narkotyki. Potem ta praktyka się skończyła.

I co odpowiadali im pacjenci?

To, co odpowiadają i dziś. Że znaleźli. A większość - że ktoś im dosypał.

Wam coś odpowiadają?

Nie chcą mówić. Niektórzy przyznają, że brali do chemseksu. Wielu się wstydzi i milczy. Ale mamy też grupę powracających, którzy lądują u nas po kilkunastu, kilkudziesięciu dniach od ostatniej wizyty. Zdarzają się też tacy, których wypisujemy i przyjmujemy ponownie jeszcze tej samej doby. Często wypisują się na własne żądanie. Trochę się tylko poprawi, poczują wiatr w żaglach i mówią: "nie chcę tutaj być, wszystko jest dobrze, nic się nie stało, dajcie mi święty spokój".

Czy macie problemy ze zdiagnozowaniem, co kto zażył?

Generalnie to narkotyki pobudzają albo zamulają. Obraz, który prezentuje sobą pacjent, jest na ogół jednoznaczny. Pierwszy typ pacjenta: szarpie się, krzyczy, rzuca, przepraszam za wyrażenie, kur…, i wtedy wiemy, że jest pod wpływem psychostymulacji. Zdarza się, że policja przywozi go spętanego. Bardzo często się poci, bo stymulanty przyspieszają przemianę materii i podnoszą temperaturę ciała.

I co z takimi pacjentami robicie?

Podajemy leki uspokajające i nasenne. Nieprzerwanie w osłupienie wprawia nas fakt, że dawki, które mogą potencjalne uchodzić za toksyczne, dla nich toksyczne nie są.

Drugi typ pacjenta to człowiek przysypiający. Kiedy ktoś mi przysypia, to wiem, że jest po zamulaczach i że nie mogę dopuścić, aby zasnął zbyt głęboko, bo może przestać oddychać.

Nie muszę więc wiedzieć, co dokładnie wzięli, bo ich zachowanie zamyka się w tych dwóch sytuacjach.

A co z powikłaniami? Wyobrażam sobie, że jednak tutaj sytuacja jest bardziej skomplikowana.

Tak, tutaj wychodzi niewiedza. Jeśli nie wiemy, co dokładnie pacjent wziął, to nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji i powiedzieć, czy będzie do siebie dochodził dwa dni czy pięć.

Co jesteście w stanie wykryć?

W codziennej diagnostyce toksykologii robimy testy na zamulacze i w zasadzie wszystko jesteśmy w stanie wykryć - morfinę, fentanyl, oksykodon, tramadol. Jeśli chodzi o stymulanty, to robimy badania na marihuanę, amfetaminę, ekstazę, kokainę…

A na nowe substancje psychoaktywne?

Mamy testy na pięć z kilkuset, które są na polskim rynku.

Dlaczego tak mało?

W Polsce wciąż jesteśmy do tyłu z diagnostyką. Testy są kosztowne, trzeba przeprowadzić wiele badań, żeby być pewnym, co dokładnie zażył pacjent. Na ogół nie wiemy więc, z czym naprawdę mamy do czynienia.

I co to oznacza dla pacjenta?

Nieprzewidywalność. Czasem nie jesteśmy w stanie stwierdzić, co dokładnie mu grozi. Inaczej ma się sprawa z medycyną sądową, bo oni tam już wykrywają kilkadziesiąt różnych substancji. Ale powody do robienia badań są u nich inne niż u nas. A my robimy, co możemy. Mamy oddział 20-łóżkowy, z czego dziesięć jest monitorowanych, podpięte są pod nie kardiomonitory. Na ogół to wystarcza i nas zabezpiecza.

Po czym przyjeżdżają do was ludzie w najgorszym stanie?

Po opioidach. Wezmą za dużo i szybko niewydolność oddechowa staje się tak duża, że możemy nie zdążyć. Przyjeżdżają do nas na granicy zatrzymania oddechu.

Pamiętam też pewien przypadek pacjenta po ekstazie, która powoduje pobudzenie, wzrost temperatury, a ludzie do tego jeszcze tańczą. W Wielkiej Brytanii strategia redukcji szkód polegała na wydzieleniu klimatyzowanych pomieszczeń i rozdawaniu wody. Żeby się nie przegrzali i nie umarli z tego powodu.

No więc był taki chłopak, miał może z 27 lat, sportowiec. Poszedł na imprezę z partnerką, zjadł połowę pomarańczowej tabletki, przyjechał i mówi, że coś zażył, że partnerka nie mogła go dobudzić. To było z soboty na niedzielę, miałem dyżur. Potraktowaliśmy go standardowo, przełożyliśmy na łóżko, a tu nagle szok - po parunastu minutach zatrzymanie krążenia. Udało się go zreanimować, podłączyć do respiratora, ale spirala patologii już tak się rozkręciła, że na drugi dzień zmarł.

Z jakiego powodu?

Cały czas gorączkował. Wysypywał się po kolei. Przestały funkcjonować nerki, doszło do zatrzymania krążenia. Po stymulantach człowiek jakby gotował się w sobie, wzrasta temperatura, przyspiesza tętno, następują przeróżne zaburzenia rytmu serca. Organizm jedzie i jedzie, aż w końcu się zmęczy, stanie i koniec.

Natomiast po zamulaczach załącza się slowmotion. W pewnym momencie tempo jest tak wolne, że przestajesz oddychać i serce się wyłącza.

Powiedział pan, że ten chłopak wziął ekstazy. Czy to było czyste MDMA?

Intencjonalnie myślał, że bierze czyste MDMA, ale mogło być inaczej, to się często zdarza w przypadku tabletek. Tabletki są tanie. Czyste narkotyki - droższe, bo są odważone.

Nie wszystkie. Sto miligramów fentanylu kosztuje 300-500 złotych.

A już cztery mikrogramy na kilogram masy ciała to dawka toksyczna. Dwa miligramy - śmiertelna. Objętościowo to jak 5-7 ziarenek soli.

Tyle że, jak już wspomnieliśmy, fentanyl jest dosypywany do innych substancji. Skąd możemy mieć pewność, co jest w tabletce ekstazy? Nikt nie wie, co tam dosypano.

Tamten chłopak, którego nazwał pan sportowcem, brał coś wcześniej?

Z deklaracji jego partnerki wynikało, że nie. Był też drugi, trochę starszy, miał może 30 lat. Posiadał pewną cechę charakterystyczną, mianowicie - mięśnie.

Czyli kolejny sportowiec.

Nie do końca, bo te mięśnie nie budowały się jedynie podczas przerzucania żelastwa, ale też od sterydów. Kiedy do nas przyjechał, to wydawało się, że to nic groźnego. A on się nam na drugą dobę tak zdekompensował [dekompensacja to przekroczenie granicy zdolności przystosowania się narządu do zwiększonych obciążeń, objawiające się jego niewydolnością - przyp. red.], że umarł.

Na co?

Zatrzymanie krążenia. Być może spowodowane koktajlem z narkotyków i sterydów. Na tym to wszystko polega - my już planujemy jakiś scenariusz, bo mamy duże doświadczenie, a i tak zdarza się jakiś nieprzewidywany zwrot akcji. 

Co mogło się zadziać w tamtym przypadku?

Jego serce było niewydolne. Trzeba było przepompować krew przez tę olbrzymią masę mięśniową, a sam mięsień sercowy był przerośnięty od sterydów i, że tak powiem, kapciowaty. Wziął stymulanty, one zaczęły "bombać" w to serce...

Bombać?

Uderzać, tak się u nas mówi w Poznaniu. Stymulanty bombały w to serce i zmuszały je do pracy, a ono nie było w stanie już tego dłużej wytrzymać i w pewnym momencie powiedziało: "dość".

Najdłużej do siebie dochodzi się po czym?

Po mieszankach. Np. amfetaminy i mefedronu.

Dlaczego?

Jak się wymieszało, to mózg mocno się grzeje, a potem musi doprowadzić wszystkie neuroprzekaźniki do równowagi. Narkotyki mieszają często osoby, które mają już za sobą pewną przeszłość używania. Nasz organizm posiada zdolności kompensacyjne, ale przychodzi moment, że mówi: "koniec".

Czym się to przejawia?

Taki pacjent nie ma już objawów zatrucia, nie szarpie się, nie krzyczy, ale staje się np. nielogiczny. Opowiada niestworzone historie, zaczyna mieć zachowania psychotyczne. Tracimy z nim kontakt, jest  zdezorientowany, nie wie, gdzie się znajduje, dlaczego się u nas znajduję, co się z nim stało. Ciało wraca do normy, serce już nie wali, ciśnienie dobre, temperatura odpowiednia, ale coś zadziało się na stykach.

Często się to zdarza?

To sporadyczne przypadki, kierujemy takich pacjentów na leczenie psychiatryczne. Przyjechał do nas kiedyś taki chłopak, 20 lat, po stymulantach - mefedronie i amfetaminie - używał od nastoletnich lat, mijały dni, a my nie mogliśmy z nim nawiązać żadnego kontaktu, psychika powiedziała, że już nie daje rady.

Co pan sobie myśli o tym wszystkim po 16 latach na oddziale?

Myślę, że muszę przestawić sobie to wszystko w głowie. Czasem wydaje mi się, że od kiedy skończyłem studia, to nic się nie zmieniło. A to figa z makiem. Gdy chodziłem do liceum w Kaliszu, nie przypominam sobie, żebyśmy słyszeli, że ktoś ćpa. A teraz alkohol jest passé, dziaderski, młodzi biorą chemię. Zapraszają mnie już nawet na konferencje dla pediatrów, żebym opowiadał o narkotykach. Jeżeli ten trend się utrzyma…

To?

…nie chcę roztaczać kasandrycznych wizji, że wszyscy się uzależnimy i zgłupiejemy. Ale część na pewno się uzależni. Na kogo wypadnie? Trudno stwierdzić. Szkoda wchodzić w dorosłe życie z takim obciążeniem. Dlatego musimy o tym jak najczęściej mówić i edukować, czym może się skończyć branie poszczególnych substancji. Milczenie o tym problemie nie wyjdzie nikomu na dobre.

Dr Eryk Matuszkiewicz - specjalista toksykologii klinicznej i chorób wewnętrznych, należy też do zespołu pogotowia ratunkowego. Pracuje w Szpitalu Miejskim im. F. Raszei w Poznaniu. Wykładowca akademicki

Czy znasz kogoś, kto brał mefedron?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.